Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/667

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wtedy po raz drugi otworzyła się furta ogrodowa. Drugi cień ukazał się i postępował tą samą drogą, co pierwszy. Fabrycjusz Leclére oswojony już z niebezpieczeństwem, na jakie się narażał przez kilka nocy, zdjął buty na peronie, jak to co dzień robił, wszedł do sieni, potem na schody, zatrzymał się, rozejrzał do koła i nadstawił uszu. Żaden odgłos nie wzbudzał podejrzenia, żadne światełko nie błyszczało w pokoju Edmy.. Leclére wszedł do pokoju i zatrzymał się znowu.
Joanna spała. Jej regularny oddech świadczył, że sen był głęboki i spokojny. Przy oknie było szarawo, głąb pokoju pogrążony był w ciemności. Słaby ale wyraźny odbłysk zdradzał obecność karafki przy stoliku obok łóżka. Truciciel wyjął z kieszeni małą flaszeczkę, wziął karafkę i zbliżył się do okna, ażeby domieszać „Datura stramonium“ do napoju nieszczęśliwej. — Nagle doznał najstraszniejszego jakiego doznać może istota ludzka uczucia. Ktoś rękę położył na jego ramieniu i jakiś głos, głos Grzegorza, odezwał się do niego:
— Skończ tej nocy, panie Fabrycjuszu, wlej wszystko, a za godzinę Joanna już żyć nie będzie.
Jednocześnie w głębi otworzyły się drzwi i ukazał się sławny uczony z doktorem Schultzem, ze świecznikami w jednych, a rewolwerami w drugich rękach. Za nimi postępowała Paula, nieżywa prawie, milcząca z przerażenia i rozpaczy.
Fabrycjusz wydał okrzyk wściekłości, niby zwierz dziki, złapany w zasadzkę. Upuścił karafkę i flaszeczkę, które się rozbiły o podłogę, skoczył w tył i oparł się w kącie pokoju, okropny, groźny, szukający broni po kieszeniach.
— Nie myśl o niczem, mój panie — oświadczył mu zimno doktor Schultz bo jeżeli broń wydobędziesz, zastrzelę cię natychmiast, jak psa wściekłego...
Łotr zgrzytnął zębami, a widząc, że jest straconym, przybrał minę pokorną, spuścił oczy i zaczął się trząść cały.
— Spojrzyj pani — powiedział Grzegorz do Pauli, wskazując na nędznika. — Przypatrz się trucicielowi i nie posądzaj