Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/658

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Panna Baltus życzy sobie być obecną przy naszej wizycie u Joanny...
— To każ jej powiedzieć, że jestem.
Po chwili Paula w towarzystwie lekarzy weszła do pokoju pani Delariviére.
Obłąkana zasypiała głęboko. Spokojne jej rysy i regularny oddech oznaczały znaczne polepszenie. Doktor V... długo jej się przypatrywał uważnie, ale już nie potrząsał głową.
— Zaraz po przebudzeniu — powiedział do Schultza — trzeba dawać w dalszym ciągu lekarstwo, jakie przepisałem wczoraj.
— Czy zadowolony jesteś profesorze? — zapytał Grzegorz.
— Najzupełniej, moje dziecko — odrzekł uczony. — Pani Delariviére ma się jak można najlepiej i uważam, że od tej chwili skutki trucizny zupełnie są zneutralizowane.
— Więc pan także — wykrzyknęła Paula wierzy w zatrucie?...
— A jakże mógłbym nie wierzyć, proszę pani? To tak samo jakbym nie wierzył światłości i dowodził, że jest noc, kiedy patrzę w słońce!... Zbrodnia jest najpewniejszą... Trucizna była podawaną kilkakrotnie i to w nierównych dozach...
Sierota zmarszczyła brwi i szepnęła:
— Jednakże to dziwne... bardzo dziwne i nieprawdopodobne... Niema zbrodni bez celu, a cóż za cel byłby tutaj?...
Zanim doktor V... miał czas odpowiedzieć, ktoś bardzo lekko zapukał do drzwi. Grzegorz sam poszedł otworzyć.
Wszedł służący.
— Panie dyrektorze — powiedział — pan Fabrycjusz Leclére pyta, czy może wejść.
Posłyszawszy nazwisko Fabrycjusza, wszyscy zadrżeli. Niepewność malowała się w ich oczach. Grzegorz nie długo wahał się jednakże.
— Proś... — powiedział spokojnie.
Następnie po odejściu służącego zwrócił się do Pauli i dodał:
— Niech pani pamięta o swojem przyrzeczeniu!