Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Bardzo sympatyczny — odpowiedziała Joanna — nie ma w sobie żadnej przesady... Musi to być człowiek wielkiej wiedzy i wielkiej przyszłości.
— Najzupełniej i nie zadziwiłbym się wcale, gdyby pan Vernier zajął kiedyś miejsce między sławnymi uczonemi.
W tej chwili weszła Róża ze srebrnym na tacy kubkiem, z którego rozchodził się zapach delikatny.
— Panie — rzekła do bankiera — pan doktor kazał przynieść ten buljon dla pani... lekki i nie za gorący... trzeba go więc wypić zaraz...
— Dziękuję ci, moje dziecię... Proszę zbliż się do łóżka — odezwała się pani Delariviére.
Róża spełniła żądanie.
— O! jak pani lepiej już wygląda — rzekła, wpatrując się w rekonwalescentkę z radosnem zdziwieniem.
Joanna uśmiechnęła się przyjaźnie i odpowiedziała:
— Tak, moje dziecko, jest mi daleko lepiej...
— Widać to — odrzekła Róża — i doprawdy nie mogę wyjść z podziwienia. Kiedy panią wyniesiono z powozu i przyniesiono tu, do tego pokoju, wyglądała pani na nieżywą.
— Prawdziwe to też zmartwychwstanie, które zawdzięczam waszemu doktorowi...
Joanna, powiedziawszy te słowa, wzięła srebrną łyżeczkę i zaczęła pić buljon z widoczną satysfakcją.
— Wyborny, mówiła czuję, że mnie wzmacnia.
— Co za szczęście! — szepnęła Róża i wyszła, rzuciwszy raz jeszcze okiem na twarz pani Delariviére.
— Doprawdy, że ten pan Vernier dokazał cudu — myślała.
Joanna, jak zapowiedział Grzegorz Vernier, poczuła znowu, że powieki ciężyć jej zaczynają.
— Mój przyjacielu — rzekła — nie zapominaj o wypoczynku; doktor ci go zalecił, a ja przyrzekłam cię dopilnować.
— Nie czuję, daję ci słowo, żadnego zmęczenia — odparł pan Delariviére.
— To nic nie znaczy... musisz dotrzymać danego słowa... Oczy mi się kleją i zaraz zasnę, wymagam zatem koniecznie, abyś poszedł za moim przykładem...