Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/618

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zamknij drzwi na dwa spusty.
— Już zamknąłem.
— Dobrze, to teraz podaj mi ten klucz.
— Służę panu.

ROZDZIAŁ XVI.

Laurent słuchał tej dziwnej rozmowy z łatwem do zrozumienia zdziwieniem.
— A co to, marynarzu? — zapytał co to znaczy? dla czego każesz drzwi na klucz zamykać?
— Żeby nam nikt nie przeszkodził — odpowiedział Klaudjusz Marteau krótko i węzłowato.
— Któż u djabła mógłby nam przeszkodzić?
— Nie wiem, ale lepiej być ostrożnym na wszelki wypadek. Rozmowa nasza będzie krótką, ale niezmiernie ważną. Piotrek, podaj krzesło panu intendentowi... Niech pan raczy usiąść, panie Laurent.
Intendent zaintrygowany, ale nie obawiający się niczego, zastosował się do żądania.
Klaudjusz Marteau odebrał klucz od chłopaka i schował go pod poduszki.
— Teraz, chłopcze, stań przy oknie i ani mi się rusz nawet.
— Niech pan będzie zupełnie spokojny, panie Klaudjuszu.
— Jeżeli to żarty, mój przyjaciulu — zawołał Laurent — to naprawdę trochę dziwne.
Nie, do pioruna! — odrzekł marynarz — to wcale nie są żarty, mój panie.
— Cóż to więc takiego?
— Zaraz się pan przekonasz.
— Spiesz się zatem, bo wiesz, że nie mam czasu.
— Do tysiąca fur beczek, i mnie się także spieszy; bądźże pan zatem cierpliwy, to wcale nie potrwa długo! Masz pan wyborny zegarek, panie Laurent! Wyjmij go pan z kieszeni i powiedz mi, która godzina.
— Dziesięć minut po czwartej — odpowiedział intendent, spojrzawszy na wskazówki.