Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/615

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dla tego, że mam smutne przekonanie, iż stoimy wobec zbrodni.
— Zbrodni? — powtórzył zdziwiony Grzegorz.
— Tak, jakaś złowroga, nikczemna ręka zatruwa panią Delariviére.
Edma upadła na kolana, twarz ukryła w rękach i wybuchnęła płaczem konwulsyjnym.
— Ależ to okropne, co pan powiada! — wykrzyknął młody doktor... To okropne i niepodobne!... Podejrzenie nie może dosięgnąć nikogo z tych, co są zbliżeni do chorej... Zbrodnia zresztą musiałaby mieć swoją przyczynę. Mordują przez zemstę, nienawiść, bądź chciwość. Ale któż dla pani Delariviére mógłby żywić inne, niż litość uczucie? Biedna kobieta nie naraziła się nigdy nikomu, któżby chciał mścić się nad nią?
Z czegoż wreszcie możnaby ją było obedrzeć?... Profesorze, z pokorą ale i z największem przekonaniem śmiem utrzymywać, że cię pozory mylą... że jesteś w błędzie... Ja w zbrodnię nie wierzę!...
Doktor V. potrząsnął głową.
— Niedowierzanie to ani mnie dziwi, ani obraża, mój drogi. Na twojem miejscu myślałbym zapewne tak samo, pomimo to jednakże obstaję przy swojem przekonaniu, a raczej pewności... Jesteśmy wobec strasznej jakiejś zagadki, ale rozwiążemy ją może... Ciemności nas otaczają, ale je może rozproszymy i wtedy przekonasz się, że miałem rację.
Edma powtarzała, załamując ręce.
— Boże... Boże... Boże... ależ to można zwarjować.
W tej chwili powrócił doktor Schultz i przyniósł lekarstwo, przygotowane podług rozkazu starego uczonego.
— Daj pan — odezwał się Grzegorz, wyciągając rękę po filiżankę, ale go doktor V. powstrzymał.
— Nie, moje dziecko — rzekł, zwracając się do byłego swego ucznia — od tej chwili ja sam doglądać będę chorej.
Grzegorz skłonił się z uszanowaniem.