Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/521

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Trzeba rozpocząć na nowo — rzekł Klaudjusz. — Nastaw czołno.
— W tem samem miejscu?
— Troszeczkę w lewo.
Klaudjusz mówił ostro, jak człowiek, niezadowolony z zawodu, co tem bardziej dziwiło małego Piotra, bo w sieci, oprócz wielkiej sztuki, znajdowało się jeszcze parę funtów rybek drobnych.
Marynarz rzucił połów do kadzi, zwinął sieć i znowu zarzucił ją na lewe ramię. Taka robota powinna być zabawką dla tak silnego, jak Klaudjusz, mężczyzny, a jednakże pot kroplami spływał mu po twarzy. Zgorączkowany był zupełnie. Mały Piotruś przesunął czołno po za wielki statek.
— Czy dobrze tutaj będzie? — zapytał?
— Jeszcze trochę na lewo.
Piotruś ujął za wiosła i podpłynął w miejsce żądane. Siatka, rzucona silnie, tak samo jak pierwszym razem zagłębiła się w wodę. Klaudjusz nic się już nie odzywał. Zmarszczył brwi i gestem ręki wskazał chłopcu, co ma robić.
— Teraz to już napewno nic nie złowimy, — pomyślał sobie Piotruś. — Ryba jest głupia, to prawda, ale nie tak znowu, aby dwa razy brać się dała w jednem i tem samem miejscu.
Klaudjusz, nie wymówiwszy ani słowa, pociągnął za sznur. Serce biło mu gwałtownie. Uniósł sieć i opuścił ją ciężko na dnie czołna. Klaudjusz przechylił się i drżącemi rękami zaczął rozciągać oczka sieci. Nagle okrzyk tryumfu wyrwał mu się z piersi. Poczuł pod palcami jakiś przedmiot twardy, metaliczny.
— Do pioruna! — wykrzyknął! — mam! mam!
— Co takiego, proszę pana? — spytało dziecko z gorączkową ciekawością.
— Rybę, którą ułowić chciałem, patrz — odrzekł Klaudjusz, wyjmując z sieci rewolwer Fabrycjusza, — patrz i powiedz, czy to nie ładna sztuka!
Dzieciak pochwycił broń.
— To pistolet! proszę pana.