Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/456

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ale pod jednym warunkiem.
— Pod jakim?
— Że co dwa tygodnie przyślesz go pan na cały dzień do Charenton.
— Może pani na to liczyć, zgadzam się, nic wielkiego, dwa dni rekreacji na miesiąc. Co do zapłaty przypomina pani sobie, com mówił. Dwieście czterdzieści franków rocznie na początek, ubranie, życie, całe utrzymanie i udział w korzyściach z rybołóstwa, A poza tem wszystkiem nauka.
— Wszystko to bardzo mi się podoba. Kiedy mam go panu przyprowadzić?
Klaudjusz podrapał się za uchem.
— Jabym wolał zabrać go dzisiaj.
— Dzisiaj! wykrzyknęła pani Tallandier, którą myśl nagłego tego rozstania się z dzieckiem zaniepokoiła trochę.
— Chciałam mu przygotować trochę bielizny — dodała po chwili.
— Niema potrzeby — odrzekł Klaudjusz.
— Jakto?
Prrzejeżdżając, zatrzymamy się w Paryżu, wstąpimy pod „Madonne de fleurs“ i kupimy wszystko, czego nam potrzeba, od pończoch, chustek do nosa, aż do beretu marynarskiego.. Pod „Madonne de fleurs“ widzi pani, można się ubrać od stóp do głów w pięć minut... Tam niczego nie brakuje.
— Przynajmniej niechby co przejadł przed obiadem.
— Oh tak, i pani także z synem zrobicie mi tę przyjemność i chodźmy razem z panem M. do restauracji niedalekiej. Czy zgoda?
— A więc dobrze, kilka chwil dłużej będę z dzieckiem.
— No to — ciągnął Klaudjusz — ubieraj się pani i chodźmy... Najprzód jednak zapłacę pani za pierwszy miesiąc za chłopaka.
Eksmarynarz, powiedziawszy to, wyjął z kieszeni luidora i położył go na stole.
— Matko — odezwało się dziecko z powagą, potrzeba z tego dać dwa franki na mszę świętą, wiesz...