Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/433

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rittner uśmiechnął się znacząco:
— Ale... bo jutro może będzie niepodobna...
— Dlaczego?
— Bo jutro nie będzie mnie już w Auteuil, ani nawet w Paryżu...
— Jakto! — wykrzyknął Grzegorz zdziwiony trochę — tak pan zaraz odjeżdżasz?
— Dzisiaj jeszcze wieczorem... Żałuję bardzo, niech mi pan wierzy, że nie mogę przynajmniej z kilka dni przepędzić razem z panem, ażeby go ze wszystkiem zapoznać, ale jak mówiłem, interesa familijne, bardzo ważne, które mnie zmusiły do sprzedaży zakładu, wzywają mnie do Alzacji... Dziś rano znowu otrzymałem depeszę, w której wzywają mnie o przyspieszenie przyjazdu.
— Rozumiem ważne przyczyny — odrzekł Grzegorz — ale z tem wszystkiem nagły wyjazd pański nabawi mnie sporo kłopótów.. Czy przynajmniej jest kto w zakładzie zdolny mi dać potrzebne objaśnienia?
— A jakże, proszę pana. Pozostawiam panu prawą rękę moją... drugiego siebie. któż to taki?
— Mój pomocnik, doktor Schultz, młody uczony, pracownik niezrównany. Od czterech lat jest moim pomocnikiem i zastępcą. Zupełnie polegałem na nim i obowiązany mu jestem uznanie i szczerą wdzięczność. Szczerze polecam go. Pozostanie chętnie, jeżeli pan przyjmie jego usługi.
— Z pewnością, że przyjmę. Nie można nie korzystać z pomocy człowieka, którego pan przedstawiasz tak wyjątkowo pochlebnie.
— Naprawdę, że to człowiek wyjątkowy, zda on panu dokładne sprawozdanie o każdej chorej, tak jak ja bym sam to uczynił. Może mu pan w zupełności zaufać.
— I owszem, skoro pan powiadasz, że na to zasługuje:
— Zaraz go panu przedstawię i zaraz raczy pan odebrać od niego trzy tysiące franków, przyjęte za pensjonarkę, wczoraj przywiezioną do zakładu. Ale oto godzina wizyt! Nie dajmy czekać naszym chorym. Czy pani będzie nam towarzyszyć?