Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/417

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mówię, to, co wiem i w co wierzę, przysięgam ci, kochany wuju, a z resztą takie same jest zdanie doktora.
— Pragnąłbym z całej duszy, abyście się obaj niemylili — szepnął pan Delariviére.
— Niech wuj nie wątpi, nie mylimy się napewno.
— Niestety! — ciągnął ex-bankier — myśl, że jestem zgubiony, tak mnie opanowała, iż jej się pozbyć nie mogę.
— Wuju drogi, odpędźże jak najprędzej od siebie tę myśl złowrogą! — wykrzyknął młody człowiek, — bo ona ci może najwięcej zaszkodzić. Postaraj się zasnąć trochę i nie mów już nic więcej. Doktor zalecił spokój zupełny...
— Pan Delariviére potrząsnął głową i odpowiedział:
— Doktor robi co może, jest to człowiek pełen wiedzy i poświęcenia, ale nauka jego nie przedłuży mi życia ani na jedną sekundę, jeżeli dusza zapragnie zerwać więzy, łączące ją z ciałem.
— Wuj mnie martwi okropnie! — odezwał się Fabrycjusz, — to też zaklinam go raz jeszcze o otrząśnięcie się z tego moralnego upadku, niewytłomaczonego w człowieku tak silnej jak wuj natury!...
— Myśli, które bierzesz za upadek na duchu, trzeba nazwać inaczej, mój kochany siostrzeńcze.
— Jakże je nazwać należy?
— Przeczuciem, mój dobry chłopcze! Jakiś instynkt tajemniczy ostrzega mnie, że nie zobaczę już Francji.
— Ależ mój wuju — zawołał Fabrycjusz.
— Pozwól mi dokończyć, — przerwał pan Delariviére, — Bóg mi świadkiem, że nie obawiałbym się wcale śmierci, gdybym był sam na świecie... Ale odchodzić ze świata zdala od ukochanych istot, zdala od Joanny i Edmy, to rzecz strasznie bolesna.
Dwie duże łzy spłynęły po policzkach bankiera, a po chwili dodał:
— Znasz mój testament. Nie zmieniłem w nim ani wyrazu. Życzę sobie tylko jeszcze, abyś ty, który jesteś synem moim prawie, stał się opiekunem nieszczęśliwej Joanny, abyś czuwał nad nią, tak jak dobry syn nad matką. Jeżeli