Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/409

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pragnę uwierzyć obietnicy pańskiej, a teraz powiedz mi co o mojej matce...
— Mam dobre wiadomości dla pani. Pani Delariviére ma się nad podziw lepiej...
Oczy Edmy zajaśniały radością. Na chwilę nawet kolorki wysłąpiły na jej bladą twarzyczkę.
Rittner mówił dalej:
— Właśnie wydałem rozkaz wyprowadzenia pani Joanny do ogrodu. Czy nie chciałabyś pani jej towarzyszyć?
— Błagam cię o to! — wykrzyknęła młoda dziewczyna. — Żebyś pan wiedział, jak mnie uczynisz szczęśliwą!
Pomocnik patrzał zdziwiony na swojego dyrektora.
Panna Delariviére nie była zdolną podejść jednego kroku, a Rittner, tak samo jak ona, wie o tem doskonale.
Edma po raz drugi usiłowała się podnieść, lecz siły jej nie dopisały. Nie mogła nawet usiąść na łóżku i upadła z powrotem na poduszki.
— Nie mogę!... nie mogę!... — szeptała boleśnie, a duże łzy spływały jej po policzkach.
— Niech się pani uspokoi, — odezwał się żywo doktor. — To bardzo naturalne osłabienie. Zwalczymy je w ciągu dni kilku... To tylko poprostu kwestja czasu...
— Dałby Pan Bóg! — westchnęła młoda dziewczyna.
Doktor warjatek i jego pomocnik opuścili pokój Edmy.
— Potrzeba przerwać tę gorączkę zadawaniem w dużych dozach chininy... — rzekł Rittner. — Walczyć potrzeba winem Bordeaux i krwistym befsztykiem, bo ta anemia się rozwija. Od dzisiaj także używać pan będziesz morfiny...
— Czego się pan obawia, panie dyrektorze?
— Obawiam się, aby serce nie było zajęte.
— Więc stan panny Delariviére wydaje się panu tak jak i mnie bardzo niebezpiecznym?
— Tak, mój kochany kolego, bardzo niebezpiecznym... prawie beznadziejnym poprostu.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Rittner udał się do Paryża, a po zjedzeniu śniadania poszedł do kasy Jakóba Lefébre z przekazem, podpisanym