Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/360

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dla Rittnera te zagadkowe słowa były najzupełniej zrozumiałemi. Żądanie Fabrycjusza znaczyło: „Pamiętaj, ażebym po powrocie nie zastał już przy życiu ani matki, ani córki. Masz na to sposoby pewne, liczę na ciebie.“
— A zatem — mruknął Frantz — jest to wyrok na Edmę i Joannę! Zgładzić na raz te dwie egzystencje! I możebne to i bardzo łatwe, ale i bardzo niebezpieczne. Widzę doskonale niebezpieczeństwo a nie widzę wcale, co to ja mam mieć za to. Interes Fabrycjusza bije w oczy — ale gdzież mój interes? Oto co potrzeba wiedzieć przed przystąpieniem do działania. Jakto, w chwili, gdy chcę uciekać z Paryża, aby uniknąć smutnych następstw zabójstwa Baltusa, mam się narażać na odpowiedzialność tak wielką? Zresztą po co się tak spieszyć z tą niebezpieczną czynnością, która niezadługo sama się dokona. Matka niknie raptownie, a córka jest bardzo chora. Dosyć będzie pozwolić im umrzeć.
Doktor monologując w ten sposób, zapalił świecę. Przyłożył do ognia list Fabrycjusza i papier zamienił w popiół.
Rittner nie miał dotąd żadnego nabywcy. Zdecydowanym był puścić na Paryż i okolicę nowe zawiadomienia o zamiarze sprzedaży zakładu i to w daleko większej ilości niż poprzednio, adresowane do niektórych tylko sławniejszych doktorów. Zabierał się do wyjścia, aby się udać do drukarza, kiedy mu powiedziano, iż jakiś młody człowiek chce się z nim widzieć i czeka w salonie. I jednocześnie list mu podano.
— „Doktor Grzegorz Vernier z fakultetu paryskiego“ — mruknął, rzuciwszy okiem.
Z nazwiska nic się nie dowiedział.
— Poproś, aby zaczekał chwilkę — rzekł do służącego — ja zaraz tam przyjdę.
W parę minut później wchodził do salonu. Grzegorz, który stał w oknie i przypatrywał się ogrodowi, zwrócił się do Rittnera
— Czy z panem doktorem Rittnerem mam przyjemność mówić? — zapytał.
— Jestem nim, proszę pana... a pan jesteś kolegą moim, doktorem Vernier?
— Tak, panie.