Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/355

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ XVII.

Laurent zauważył od razu zmianę humoru swego podwładnego, ale nie podejrzewał nic zgoła.
— Nudzi mu się zapewne — myślał. — Skoro pan Delariviére i pan Fabrycjusz powrócą, będzie miał zawsze pewną rozrywkę i odzyska dawną wesołość.
— Wiesz co — odezwał się pewnego razu Laurent — zdaje mi się, że sam łowić ryb nie potrafisz, że ci koniecznie potrzebna będzie pomoc do zarzucania sieci.
— Zapewne — odpowiedział Klaudjusz. — Pragnąłbym wynaleźć sobie jakiego zręcznego chłopaka. Zrobiłbym z niego dobrego przewoźnika i rybaka. Ale czy pan Fabrycjusz nie miałby nic przeciwko temu?
— Posiadam najzupełniejsze u niego zaufanie — odezwał się Laurent z powagą — i mogę ci zaręczyć, że pochwali wszystko to, co mu przedstawię. Biorę to zatem na siebie.
— A no to się dobrze składa — rzekł Klaudjusz — to go wynajdę w ciągu tygodnia.
Klaudjusz liczył, że znany fabrykant łodzi wskaże mu jakiego wyrostka okrętowego, albo przynajmniej takiego, coby się łatwo otrzaskał z wodą.
Pewnego więc poranku udał się do Charenton do znajomego mu fabrykanta statków.
Fabrykant przyjął go nader uprzejmie, a na zapytanie Klaudjusza o chłopca zręcznego, lat mniejwięcej dwunastu, do pomocy w wiosłowaniu i łowieniu ryb, wykrzyknął:
— Jak się to dobrze składa... mam bodaj pod ręką coś godnego...
— Naprawdę?
— Chłopak zręczny i wcale niegłupi... Zna się w dodatku z rzeką nieźle wcale... Musiałeś go pan widzieć u mnie w warsztacie... Jest synem bardzo biednej kobiety, która od niedawna zamieszkuje w Charenton... Podejmuje się posług, ażeby zapracować na życie... Wziąłem jej chłopaka... Daję mu po parę groszy od czasu do czasu... Zawsze im to trochę pomaga... Jeżelibyś wziął go do siebie, byłby to prawdziwie dobry uczynek.