Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/338

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Bukiety, wieńce... — szepnęła z dziwnym uśmiechem — tak, tak...
Edma poszła dalej. Joanna już się nie opierała. Do muru miały już teraz najwyżej dwadzieścia kroków. Wszędzie panowała cisza głęboka. Edma wyjęła klucz z kieszeni.
— Chodź, matko — odezwała się, biorąc Joannę pod rękę, ażeby ją pociągnąć — chodź, prędko, prędko.
Prawie siłą pociągnęła ją za sobą i przyprowadziła ją aż do muru. Nerwowe dreszcze wstrząsały całem ciałem biednej dziewczyny, to też z trudnością włożyła klucz do zamku. Klucz przekręcił się w zamku i drzwi się otworzyły. Edma objęła matkę w pół i zmusiła ją do przestąpienia progu.
Znalazłszy się w tem ponurem przejściu, warjatka nie chciała iść dalej i dzikiem, wystraszonem okiem spoglądała dookoła. Wysokie, gołe mury, miejscami zzieleniałe od wilgoci, dziwiły ją i straszyły.
— Nie... nie... — mruczała — nie tutaj... bukiety, girlandy...
I zwróciwszy się, chciała powrócić do parku.
— Cicho! ukochana matko, cicho bądź — szepnęła błagalnie Edma — milczmy, bo się zgubimy!... Pozwól mi się wyrwać z tego więzienia, z tego grobu. Chodź tam, gdzie ja cię prowadzę, tam także są trawniki, kwiaty, wolność, zdrowie, życie...
Warjatka powtarzała: — Nie... nie... — i znowu chciała zawrócić.
Edma w pół ją objęła.
— Chodź, błagam cię — mówiła Edma. — Chodź za mną, za twojem dziecięciem.. Proszę cię o to na kolanach! Patrz na łzy moje. Nie upieraj się, moja mamo!...
I młoda dziewczyna zapłakana uklękła przed matką.
Joanna spojrzała na nią, a jakiś błysk przebił ciemności biednego, schorzałego mózgu.
— Gdzie anioł światłości chce mnie zaprowadzić? — spytała.
— Do krainy słońca... — odrzekła żywo Edma.
— Do krainy słońca! — powtórzyła warjatka — do krainy światłości i anioła o złotych włosach... To chodźmy...