Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Klaudjusz, biorąc do rąk drogocenny papier, zaczął drżeć cały, nie z obawy, tylko z radości.
— Dziękuję panu — wykrzyknął wzruszony — dziękuję z całego serca...
— Staraj się być godnym tej wielkiej łaski, jaką otrzymałeś.. Postępuj tak, aby w przyszłości nie żałowano tego, co ci dziś uczyniono.
O! nie ma obawy, proszę pana. Chyba tylko wielki łotr staje się recydywistą. Ja... chociaż byłem skazany, jestem uczciwym człowiekiem... Pan wie, że byłem karany, ale nie wie może, że wcale nie szło o pieniądze... Nie dopuściłbym się tego nigdy... uciąłbym sobie prędzej rękę... Skazano mnie, proszę pana, za bułkę chleba, wartości czterech liwrów.. Niech pan będzie spokojny... nie będą mi mieli nic do zarzucenia...
— Życzę ci tego.
— Niech pan liczy na to zupełnie.
— Po przybyciu do Paryża — mówił dalej naczelnik biura, udasz się do prefektury policji, gdzie ci dadzą kartę pobytu zamiast tego paszportu.
— Dziękuję panu, czy już wszystko?
— Wszystko.
Klaudjusz złożył paszport, zawinął go starannie w chustkę, ukłonił się i wyszedł.
Poszedł się pożegnać ze swoją panią, która uprzedzona przezeń przed trzema dniami, nie mogła go odżałować.
Poczciwa kobieta przywiązała się do Klaudjusza i wiedziała, że nie łałwo przyjdzie go jej zastąpić, pomimo, że zanadto często lubił zaglądać do butelki. Musiał jej obiecać, że będzie przychodził czasami, i wsunęła mu do ręki dwa luidory tytułem gratyfikacji.
Klaudjusz podziękował serdecznie i pamiętając zlecenie Fabrycjusza, poszedł na kolej, nie powiedziawszy swoim znajomym z Melun, że wyjeżdża do Paryża. Był tak wesołym, jakby się na nowo narodził. Nie naruszywszy ani grosza z dwustu franków, danych mu przez siostrzeńca bankiera, mógł łatwo po przybyciu do Paryża wyekwipować się należycie.