Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Umilkła.
— Powiedz mamo — wołała córka — powiedz mi, co widziałaś i co widzisz?
Pani Delariviére, której oczy stały się błędnemi znowu, odpowiedziała raczej własnej myśli swojej, aniżeli córce:
Tam.. bardzo daleko... blisko kraju, gdzie słońce oświeca wieczną wiosnę...
— Co tam, moja mamo?...
— Wielki statek wypłynął z portu i pływa po bezbrzeżnym oceanie... Ciemność się robi... burza nadchodzi... Wiatr dmie piorunami, Śpiewa pieśń umarłych, rozdziera żagle i zrywa sznury, jak nitki jedwabiu... Statek pędzi jak szalony, ukazując się co chwila to na wierzchołkach bałwanów, to w głębinach bezdennych przepaści... Grzmi.. Całe niebo w straszliwym ogniu...
Edma ledwie żywa, powtórzyła:
— I cóż?
Joanna mówiła dalej:
— Na pokładzie okrętu widzę dwóch podróżnych... starzec jeden... młodzieniec drugi... Znam ich obydwu...
— Kto oni są?...
— Nie wiem ich nazwiska... zapomniałam... napróżno silę się, aby je sobie przypomnieć... Nie wiem... nie wiem... widzisz przecie, że nie wiem...
— Przypomnij sobie, droga matko... przypomnij i powiedz.
Chora wlepiła wzrok w jeden punkt z nadzwyczajną uwagą. Błyszczące dziwnym ogniem oczy znowu stały się błędne... Nagle drgnęła całem ciałem, odwróciła głowę i głucho krzyknęła.
Edmie zimno się zrobiło.
— Matko, cóżeś zobaczyła? — spytała — coś zobaczyła?
Chora zaczęła mówić powoli:
— Młody człowiek chwycił nóż... stal błysnęła jak błyskawica i we krwi zgasła... Zbrodnia została dokonaną... Starzec padł nieżywy... Bałwan uniósł jego ciało, a morderca uśmiechnął się i rzucił w otchłan nóż o ostrzu zaczerwienionem... Burza się wzmaga... Potrzaskane maszty spadają...