Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nacisnął guzik dzwonka elektycznego i weszła infirmerka.
— Proszę sprowadzić do ogrodu pensjonarkę spod numeru piątego. Czekać będziemy na nią pod wielkiem drzewem cedrowem.
A zwracając się do swoich gości, dodał:
— Chodźmy...
Drzewo wskazane przez Frantza stało pośrodku wielkiego trawnika, pod niem umieszczona była ławka z darniny... Upłynęło kilka sekund w zupełnem milczeniu i nareszcie otworzyły się drzwi zabudowania głównego. Ukazała się Joanna. Szła wolno, wsparta na ramieniu infimerki. — Obojętne jej spojrzenie błądziło do okoła, zdawało się, że nic nie widziała.
Prześliczna twarz, strasznie zmieniona, wydawała się zupełnie spokojną. Edma poruszyła się, aby pobiedz na spotkanie matki, ale doktor ją powstrzymał. Pan Delariviére drżał cały. Obłąkana zbliżała się zwolna, jakby we śnie magnetycznym pogrążona. Na dwa kroki przed gromadką zatrzymała się nagle.
— Matko! — szepnęła Edma — moja mamo...
Joanna zwróciła oczy na córkę. Wyciągnęła rękę, pogłaskała po jedwabistych jej włosach, spadających w złocistej frendzli nad czołem i głosem łagodnym, przyciszonym powiedziała:
— Kłosy dojrzałe... złociste, jak promienie słońca... Oh! co za prześliczne będzie żniwo!...
Osunęła się na ławkę darniową, opuściła oczy i poruszyła ustami, ale nie wymawiała ani słowa.
Edma usiadła obok, ujęła rękę matki i okryła pocałunkami. Joanna zdawała się nie czuć tego wcale. Pan Delariviére przysiadł się również.
— Joanno... droga Joanno — rzekł z bolesnem wzruszeniem. — Spojrzyj na mnie... czy mnie poznajesz?
Twarz obłąkanej ani się poruszyła. Jakby nic nie słyszała, ani nie rozumiała. Starzec pochylił się i przycisnął usta do pochylonego jej czoła. Ani drgnęła.