Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie chciałby tak mnie doświadczyć w chwili, kiedy przyszłość do niej się uśmiechała, a dla mnie była tak obiecującą. Nie mógłby złamać tej egzystencji, właśnie w chwili, kiedy mogłem zmazać jedyną winę przeszłości!... A doktor nie przybywa. A ja jestem bezsilnym wobec tej anielskiej istoty, dla której każda sekunda jest może ostatniem tchnieniem życia. Boże! Boże miłosierny, nie zabieraj mi mojej słodkiej towarzyszki! Uderz we mnie... mnie zgnieć... ale jej racz oszczędzić... Ja już dosyć się nażyłem, zabierz mnie... ale pozostaw ją dla jej córki.. Joanno moja ukochana, ty żyjesz nieprawda?... Otwórz oczy, błagam cię!.. błagam cię na kolanach... Odezwij się do mnie... Odpowiedz!...
I bankier załamywał ręce w przystępie rozpaczy.
W tem zastukano lekko do drzwi.
Pan Delariviére odwrócił głowę.
— Proszę! — zawołał słabym, zaledwie dosłyszalnym głosem.
Na progu ukazała się Róża.
— Panie — rzekła — przyszedł pan doktor właśnie...
I ustąpiła wchodzącemu.
Był to mężczyzna lat około dwudziestu sześciu, o rysach regularnych, fizjognomji bardzo inteligentnej i sympatycznej, wyrażającej obok największej słodyczy, silną niezłomną wolę.
Doktor nazywał się Grzegorz Vernier. Pan Delariviére rzucił się ku niemu.
— Ach przecie że pan przybywa! — zawołał. — Czekałem, jak na rozpalonych węglach! Żonę mam umierającą! Ocal ją pan, a potrafię ci się wywdzięczyć, przysięgam.
Mówiąc to, ciągnął doktora do łóżka młodej kobiety.
Vernier, wzruszony tą boleścią bankiera, odpowiedział z uczuciem:
— Bądź pan pewnym, że wszystko zrobię, co tylko będzie w mojej mocy...
Ujął rękę Joanny i zaczął szukać pulsu...
Potem przyłożył rękę do serca chorej, potem zajrzał jej w usta i rozchylił powieki. Pan Delariviére śledził z trwogą każdy ten ruch choćby najmniejszy.
— No i cóż, szanowny panie? — zapytał.