Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Obie panienki przechadzały się tam i spowrotem po murawie, widocznie zaniepokojone, wreszcie weszły w aleję.
Młody czowiek widząc to, opuścił swoją kryjówkę i podszedł do dwóch przyjaciółek.
Edma, lubo przygotowana na to spotkanie, nie mogła powstrzymać lekkiego okrzyku i silnie ujęła rękę towarzyszki.
Grzegorz skłonił się z uszanowaniem.
— Pan tutaj? — powiedziała Marta z wyrazem zdziwienia. — Wcale się nie spodziewałyśmy takiego nadzwyczajnego przypadku!...
— Rzeczywiście, że to przypadek, proszę pani — odpowiedział młody człowiek. — Ale go błogosławię!... przechadzałem się...
— A, pan przechadzał się — powtórzyła z szyderczym uśmiechem Marta. — Nie darmo widocznie powiadają, że góra z górą się nie zejdzie!...
Słysząc po raz pierwszy głos Grzegorza, głos tak przyjemny i tak poważny, Edma zmieszała się ogromnie.
Zdawało się jej, że jakaś próżnia w około niej powstała, że brakuje jej ziemi pod nogami, i wyciągała ręce przed siebie, jakby oparcia jakiegoś szukała.
Jedna z tych rąk napotkała rękę Grzegorza.
Edma zachwiała się. Marta musiała ją podtrzymać. Grzegorz nie mógł zrozumieć tego, co się działo w duszy jego ukochanej. Opanował go rodzaj magnetycznego osłupienia, to też zwracając się do pensjonarki, rzekł pomieszany i głęboko wzruszony:
— Nie... proszę pani... ja nie przypadkiem tutaj się znalazłem... Przybyłem tu dlatego, że pani tu być miała. Krótka będzie chwila naszego widzenia, ale stanowić będzie o naszej przyszłości...
Edma podniosła duże swe jasne oczy na Grzegorza, a on mówił dalej:
— Oczekiwałem niecierpliwie tej chwili... pragnąłem jej z całej duszy... ale zarazem obawiałem się jej śmiertelnie... Rzecz to naturalna zupełnie... chodzi o rzecz bardzo ważną... o wyrok... który może mnie zrobić najszczęśliwszym... albo