Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Oh! mieliśmy się na baczności... umówiliśmy się o frazes tylko dla mnie zrozumiały, a nie mogący wzbudzić w nikim najlżejszego podejrzenia... Depesza miała zawierać: Uprzedź doktora, że stan naszego chorego pogarsza się... Ponieważ nie mam żadnej wiadomości, mam zatem dobrą wiadomość, jak powiada stare przysłowie. Nie mamy się już czego obawiać.
— Zawsze jest się czego obawiać, zauważył lekarz obłąkanych — człowiek przezorny powinien zawsze trzymać się na baczności, czuwać nawet wtedy, kiedy niebezpieczeństwo minęło... Kto to może wiedzieć, czy minister sprawiedliwości nie ulegnie wpływowi tych samych, o których dopiero wspomniałeś opinij, czy nie uwierzy w możność popełnienia omyłki, czy nie nakaże śledzić dalej, pomimo wykonanej egzekucji, wyświetlić całą prawdę?...
Renè Jancelyn wzruszył ramionami.
— Ministerjum nie zrobi tego nigdy, odrzekł. — Musiałoby przyznać się publicznie, że trochę za lekkomyślnie pozwala ucinać głowy!.. Nikt nie wie, kto był skazany, nikt też zapewne nie będzie się zbyt długo nim zajmował; za tydzień, za dwa najdalej, cała sprawa pójdzie w zapomnienie... Odpędź od siebie wszelkie złe myśli, doktorze, powtarzam ci, śpij najspokojniej!
— Chciałbym — odrzekł Rittner z miną znaczącą.
— Ale jesteś tchórzem. Boisz się własnego cienia.
— A ty za bardzo się prędko uspokajasz.
— Czy może odkryłeś szczegół jaki, dotyczący osobistości, która straconą została?
— Nie... Poszukiwania moje nie były szczęśliwszemi od poszukiwań policji.
— A nie domyślasz się chociaż, co to za jakaś tajemnicza przyczyna skłoniła tego biednego głupca do ukrywania swojej osoby?
— Jedna tylko hipoteza wydaje się prawdopodobną...
— Jaka?
— Ogromne zniechęcenie do życia.