Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To co zawsze, drogi ojcze — odrzekł z uśmiechem Grzegorz. — Pracuję...
— Bezustannie, o tem wiem... Ale pytanie moje co innego miało na celu...
— Co takiego?
— Czy jesteś zadowolony? Czy masz liczną klientelę?
— Nadspodziewanie liczną, mój ojcze.
— Więc nie przykrzysz sobie w Melun?...
— Wcale a wcale.
— Tem lepiej, ja jednakże żałuję, że nie jesteś z nami!
— Gdybyś wiedział, jak nam tu ciebie brakuje! — dodała pani Vernier.
— Cóż wam przeszkadza, kochani rodzice, abyście nie mieli zamieszkać razem ze mną.
Architekt potrząsnął głową.
— Niepodobna! — odpowiedział.
— Dlaczego?
Przepędziliśmy okrągłe trzydzieści lat naszego życia w tej tu budzie, gdzieś się urodził... Jest ona dla nas tem, czem muszla dla ślimaka. W naszym wieku nie tak łatwo zmienia się nawyknienia. Myśmy się tu zestarzeli i tutaj pragniemy umrzeć!...
— Ale — odezwała się znowu pani Vernier — cóżby tobie przeszkadzało osiąść przy nas?
— W Saint Maude? — zapytał żywo Grzegorz.
— Nie, w Paryżu.
— W obecnej chwili, kochana matko, byłoby to szaleństwem — konkurencja za wielka, walka za trudna. Mógłbym być... mógłbym zostać pokonanym i nie znaleźć nic w zamian za opuszczone stanowisko... Mam nadzieję, że kiedyś będę mógł pomieścić się w wielkiem mieście, ale potrzeba najpierw ustalić sobie reputację...
— A tymczasem my cię widzieć nie możemy... Z Melun, dla człowieka tak zajętego jak ty, bardzo jest do nas daleko.
Grzegorz uścisnął matkę.
— Niech mama nie gniewa się na mnie — rzekł — obiecuję przyjeżdżać częściej...