Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Brawo! dobrze zrobili, bardzo jestem kontent.
— Co chciał przez to powiedzieć?
— Właśnie zapytałem się o to, a jednocześnie wszyscy goście w kawiarni zaczęli przypatrywać mu się ciekawie. On mi odpowiedział:
— A to, ojcze Vernier, cieszę się bardzo, że wyznaczono egzekucję pewnego nędznika, skazanego na śmierć w Melun, który wcale nie zasługiwał na takie zainteresowanie się nim, na podawanie apelacji, odwoływanie się do drogi łaski itp. I zaczął dalej ze wszelkiemi szczegółami opowiadać o zbrodni, o dowodach winy mordercy, jego sposobie obrony, wreszcie o tajemnicy, którą się otaczał. Wszystko to tak mnie zaciekawiło, że ja co nigdy nie spojrzę na żaden dziennik, żałowałem, żem nie czytał sprawozdań z tego szczególnego procesu.
— Rzeczywiście, że szczególny i bardzo dziwny — odezwał się Grzegorz.
— Jak to — zapytałem Lamberta — i nie można się było dowiedzieć nazwiska zbrodniarza?
— Robili wszystko, co tylko mogli — odpowiedział — ale im się nie udało. Jednakże zauważyłem, że jego sparaliżowana ręka prawa mogła bardzo posłużyć za wskazówkę do sprawdzenia tożsamości osoby. Niby to tak, ale nie tak — odrzekł Lambert. — Zmuszono złoczyńcę mimo oporu, ażeby się dał fotografować... Rozesłano te fotografje na wszystkie krańce Francji, do prefektów, merów, komendantów żandarmskich, do nadzorców więzień i tak dalej. Nic zgoła nie odkryto. Chcesz pan zobaczyć jego portret? — zapytał mnie Lambert.
— Bardzo proszę — odpowiedziałem. — Lambert wyjął z pugilaresu bilet i podał mi takowy. Skazany siedział widocznie niespokojnie, bo twarz była nie zupełnie wyraźną. Jednakże, ponieważ można było rozpoznać trochę z rysów, zdziwiłem się niezmiernie.
— Zdziwiłeś się, kochany ojcze? — wykrzyknął Grzegorz.
— Tak jest, moje dziecko...
— Dlaczego?
— Zdawało mi się, że poznaję tę twarz.