Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wybiło właśnie pół do trzeciej. Dyrektor więzienia w Melun wszedł do celi skazanego. Towarzyszyli mu kapelan, nadzorca, kilku dozorców, kat i dwóch jego pomocników. Stróż i jeden z więźniów według zwyczaju czuwali przy skazanym. Siedział on cały wieczów przy małym stoliku i czytał przy słabem świetle lampki „O naśladowaniu Jezusa Chrystusa“.
Około jedenastej usnął. Około drugiej nad ranem Piotr (nasi czytelnicy nie zapomnieli może, że więzień takie sobie nadawał imię), obudził się, a po przemyciu twarzy zimną wodą, zmieniony, ale spokojny, zabrał cię znowu do czytania. Posłyszawszy zgrzyt klucza w zamku zadrżał i żywo podniósł głowę. Drzwi obróciły się na zawiasach, na kamiennych płytach podłogi dały się słyszeć kroki. Jedno spojrzenie, rzucone na wchodzących, było dostatecznem do wyjawienia mu całej prawdy. Zrozumiał, że już krótki bardzo czas oddziela go od ostatniej jego godziny. Pomimo całej swej rezygnacji, nie mógł zupełnie pokonać buntu ciała. Śmiertelna bladość rozlała się jednak po zmienionej twarzy. Podniósł się jednak z siedzenia chociaż z trudnością i skłonił się bez arogancji ale i bez uniżenia, zwiastunom śmierci. Wyglądał na lat około czterdziestu pięciu. Wzrostu był więcej niż średniego. Jego regularne rysy wychudzone i zmarnowane, jego wysokie, inteligentne czoło otaczały gęste włosy, ciemne, teraz prawie zupełnie białe. W dużych, niebieskich oczach widać było dobroć i słodycz. Zamknięte, blade, wąskie usta nadawały czasami fizjognomji, zazwyczaj melancholicznej, wyraz pogardliwej goryczy
Ubranym był w tradycjonalny kostjum skazanych na śmierć, w spodnie bajowe, szarego koloru, w kaftan i czapkę z tego samego materjału. Sparaliżowana prawa ręka wisiała martwa.
To dzisiaj rano wszystko się skończy, panie dyrektorze — zapytał głosem bardzo: cichym, ale niezbyt drżącym.
— Tak, mój biedny przyjacielu — odrzekł krótko dyrektor.
Skazany wzniósł oczy do nieba, albo raczej w sufit więziennej celi i wyszeptał:
— Niech się stanie wola Boża...