znali powabnej cudzoziemki, ci zaś z widoczym żalem oświadczyli, że widzą ją po raz pierwszy.
Podczas całego przedstawienia, pułkownik białych kirasjerów nie wiele zwracał uwagi na śpiewaków opery, ani na balet, który zazwyczaj interesował go bardzo.
Natomiast pani de Nancey pochłaniała całą jego uwagę. Olbrzymie lufy lornety wycelowane w nią były nieustannie. A jeżeli odwracał je na chwilę, prędzej jeszcze wracały na dawne miejsce.
Blanka zmęczona podobnymi obrotami, zwróciła się ku Gregoremu i rzekła:
— Czy ty nie uważasz, że ten niemiec zanadto mi się przypatruje?
— Cóż chcesz, moja droga? — odparł wołoch niedbale. — Znajdujemy się w teatrze, w którym spektatorowie a zwłaszcza spektatorki, stanowią cząść widowiska... Natręctwo jego excelencyi jest impertynenckie, przyznaję, lecz znieść go trzeba, nie ma rady... Wiesz, że położenie moje nie pozwala na to, abym bezrozumnie szedł szukać zwady z człowiekiem takiego stanowiska...
— A któż tu mówi, aby szukać zwady? — mruknęła hrabina wzruszając ramionami. — Tobie tylko pojedynki w głowie, mój książę! Ale przecież z teatru wyjść można... Czy i w tem napotykasz jaką przeszkodę?
— Jestem na twoje rozkazy. Jedźmy.
Ostatni akt opery rozpoczynał się właśnie.
Blanka i Gregory wyszli z loży, i wsiedli do czekającej na nich karety.
W tej samej chwili inna kareta potoczyła się za nimi
Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/56
Wygląd
Ta strona została skorygowana.