Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mieli cerę blado różową i nieco piegów, potężne wąsy i długie fawory.
Strój ich był czarny, białe kamizelki i białe krawaty; na piersiach mnóstwo orderów różnokolorowych.
Ci dyplomaci — a nie podobna było nie wziąść ich za dyplomatów — wyglądający na to od stóp do głów, usiedli ze czcią w głębi loży.
Hrabina de Nancey nachyliwszy się ku Gregoremu, wskazała końcem wachlarza półkownika białych kirasjerów, i rzekła po cichu:
— Znam tę postać... Musiałam spotkać ją w Paryżu w roku 1867 na wystawie powszechnej... Dopomóż mej pamięci... Kto to może być?
Wołoch wymówił nazwisko, które zabrzmiało odtąd po całej europie nakształt odgłosu piorunu.
Byłto istotnie on! On, śmiertelny wróg Francyi, nowy atylla, nowożytny bicz Boży.
To był on! Człowiek, który na karcie historyi pozostawił straszną, niczem nie zatartą plamę. Wielkim będzie, bo marząc o wielkości dla ojczyzny swojej, dla idei poruszył wszystkie sprężyny niekłamanego swego geniuszu. Świat nazywać go będzie kolosem aż do chwili, niedalekiej może, w której przekona się, że kolos był na glinianym postumencie. Swoi nawet przeklną go, bo wszystko co zrobił, zrobił daremnie.
Cokolwiek buduje się na piasku, jest krótkotrwałem. Cokolwiek spoczywa na kłamstwie runąć musi.
Dalej ten syn Lutra, zwalczywszy narody, wytacza