Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Sam widok twarzy jego dał jej do zrozumienia, że znajduje się w obec wielkiego niebezpieczeństwa.
Paweł postąpił krok naprzód.
— Czego chcesz odemnie? — jąkać zaczęła.
— Bez frazesów! — odpowiedział tym samym głosem, jakim mówił w ów dzień, kiedy Blanka, którą miał za umarłą, stanęła przed nim aby zniszczyć wszystko co ukochał i jego samego. — Nie jestem już warjatem... Pamiętam wszystko... Czekałem na ciebie... Powiedziałaś mi kiedyś, że jestem mordercą... Skłamałaś! Ty to zabiłaś Małgorzatę! Ty zabiłaś Alicyę! Teraz ja zabiję ciebie!
— Na pomoc!... Ratujcie!... — wołała młoda hrabina głosem, który przerażenie czyniło donośne, a odskoczywszy na bok, zastawiła się stołem.
Z zewnątrz pan Roch i dozorca, wstrząsali drzwiami, ciężka szafa ani drgnęła.
Paweł lekkiem kopnięciem przewrócił słabą przeszkodę, z jakiej hrabina mniemała stworzyć sobie zaporę.
— Ah! krzycz jak chcesz... — rzekł. — Zanim nadbiegną, żyć przestaniesz.
To mówiąc rzucił się na nią...
Blanka wyśliznęła się jak wydra i ukryła się w najdalszym kącie pokoju.
— Przebacz mi!... Miej litość nademną!... — jąkała uciekając.
— A czy miałaś litość nad Małgorzatą?... miałaś litość nad Alicyą?...