Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i przez kilka sekund wpatrywała się suchem okiem w to młode ciało, z którego dusza uleciała do nieba.
— Myliłam się wczoraj — rzekła po chwili. — Prawda, to dziecko było bardzo piękne, tak, bardzo piękne... mógł ją kochać! Potem udała się do hrabiego, a widząc symptomata warjacyi na zmienionej twarzy, uśmiechnęła się.
W kilka chwil potem, Blanka chcąc udać się do salonu, w którym dnia poprzedniego odbyła się straszna scena jakiej czytelnicy nasi byli świadkiem, dała znak eks-adwokatowi, by poszedł za nią, i z wzniesioną głową minęła gromadkę służby opłakującej swą panią. Bo kochali oni Alicyę i Pawła. Ukazanie się zaś jakiejś hrabiny de Nancey, o jakiej nie śniło im się nawet, wprawiało ich w nie małe zdziwienie.
Dnia poprzedniego, jak wiadomo, Paweł rozdarł kopertę dwóch listów mających dojść do Niemiec i z koperty tej wyjął akt zejścia Blanki Lizely.
Akt ten i listy, leżały ciągle na stole.
Hrabina przeczytała adres. Wziąwszy dwa listy, w których hrabia i Alicya, wierząc niestety! w przyszłe szczęście, kreślili tak tkliwe wyrazy, odczytała je od początku do końca.
— Za wcześnie przybyłam! — pomyślała sobie, skończywszy. — Wypadek bigamii w takich okolicznościch byłby daleko zabawniejszy...
Potem udała się do księdza:
— Nie należy nic oszczędzać księże dobrodzieju, by kochance hrabiego wyprawić pogrzeb przyzwoity. Jestem bogata i zapłacę co będzie potrzeba. Młoda dziewczyna