Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mówiąc to, nachylił się w celu ujęcia ręki i przyłożenia jej do ust z galanteryą, hrabina jednak cofnęła ją i rzekła:
— Darmo? to byłoby za drogo... Oto pański luidor...
Prawnik wsunął filozoficznie złoto do kieszeni, przyznając sobie w duchu, że o mało nie popełnił głupstwa... Lecz trudno!... Jest się młodym, albo nie!... A on był nim pomimo swoich lat pięćdziesięciu.
— Uregulowawszy wstęp ten za wspólną zgodą — rzekł znowu — pomówny teraz o interesie pani, lecz proszę zmierzać odrazu do celu.
— Panie — rzekła Blanka — jestem zamężną...
— Ah! do licha! — zawołał eks-adwokat zdumiony. — Zamężną i mieszkasz pani u Chaudet. To dziwne!
— Przybywszy dziś rano do Paryża, u niej stanęłam, bo w przyzwoitszych hotelach przyjąć mię nie chcieli...
— Nie chcieli! A dlaczego?
— Bo nie mam ani pakunków, ani papierów.
— Bardzo dobrze rozumiem... nie wybrałaś pani sobie tego smutnego mieszkania, ale przyjęłaś takowe w braku lepszego.
— Tak panie.
— Przybywasz pani sama do Paryża i tego samego dnia zgłaszasz do mnie. Zgaduję... Zaszły w małżeństwie nieporozumienia, nieprawdaż? Chciałabyś pani rozwieść się z mężem?
— Rozłączoną z nim jestem już od lat dwóch przeszło.