Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zaczęła więc zastanawiać się nad podwójnem i bolesnem tem uczuciem. Szukając w pamięci, nie czekała długo na odpowiedź.
Mgła uniosła się w górę jak teatralna zasłona w chwili, gdy się ma rozpocząć przedstawienie i ujrzała w najdrobniejszych szczegółach scenę najokropniej upakarzającą dla siebie, a odegraną przed kilku godzinami w hotelu Bawarskim i rolę swą podrzędną tamże.
Obraz ten dokładny powrócił jej gniew, siły i energją.
Zsunąwszy się z łóżka, przystąpiła do lustra, które ukazało jej twarz bladą, bezbarwne usta i powieki sinem otoczonem kołem.
— Ah! — zawołała ujmując oburącz długie swe włosy rozwiane, aby je znów okręcić koło zbolałej swej głowy byłam słabą, nikczemną! Nie umiałam walczyć, ja, która do tego tylko stworzoną jestem! Powinnam była plunąć w twarz nędznikowi, który sprowadził na mnie taki wstyd!... powinnam była zabić go!... Nie uczyniłam tego. Teraz już za późno... Lecz wypędzę go przynajmniej!... Tak, wypędzę jak lokaja!...
To mówiąc zadzwoniła tak gwałtownie, że sznurek od dzwonka pozostał jej w ręku.
Niemiecka pokojowa przybiegła.
— Gdzie jest książę? — zapytała jej pani de Nancey.
— Książe? — zapytała niemka wystraszona i cokolwiek niespokojna, sądziła bowiem, że pani jej zwaryowała — co za książę, proszę pani?
— Sir John Snalsby? — odrzekła Blanka, która w nieładzie swych myśli zapomniała całkiem o zmianie nazwiska przez Gregorego.