Kilka minut upłynęło za nim zobaczył wynurzającą się z ciemności czarną, jakąś masę, która posuwając się zwolna, przystanęła przed nim nareszcie.
Była to dorożka Numer 13.
Agent zbliżył się do niej.
— No, i cóż? zapytał Dubiefa.
— Mamy ją... odrzekł złoczyńca. Ale było niemało kłopotu. Skoro panienka spostrzegła że popadła w zasadzkę, zaczęła się rzucać i krzyczeć jak opętana.
Otworzyły się drzwiczki.
Terremonde wysiadł mówiąc do Berty:
— Niech pani wysiada, jesteśmy na miejscu.
Dziewczyna usłuchała rozkazu drżąc cała. Jej oczy nawykłe już do ciemności, dojrzały zamaskowanego człowieka stojącego przy powozie.
Przestrach jej się powiększył.
— Pamiętaj pani, rzekł Terremonde, ani jednego krzyku, ani najmniejszego oporu, albo... Tu nieskończywszy błysnął ostrzem noża przed jej oczyma.
— Będę spokojna... szepnęło dziewczę.
— Idź pani za tym panem, dodał wskazując na Théfera, który wszedł w ogród.
Berta szła za nim.
Terremonde i Dubief przywiązawszy lejce u furtki w murze, poszli za niemi.
Jerzy de la Tour-Vandien posłyszawszy kroki idących, poskoczył żywo po za stos drzewa, chcąc ukryć się w cieniu. Konwulsyjne dreszcze wstrząsały nim całym.
Ów nędznik nie myślał cofnąć się wobec tak straszliwej zbrodni, ale się lękał.
Otworzono drzwi od pokoju i ukazała się ofiara z trzema swojemi strażnikami.
— Zapal świecę! rzekł Théfer do Terremonda, i zaprowadź tę panią na pierwsze piętro.
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/772
Wygląd
Ta strona została skorygowana.