— Ten sam, moje dziecię; odpowiedziała wdowa, której wspomnienie cmentarza znów smutne nasunęło myśli.
— Pozwolisz mi przeczytać ten list? pytało dziewczę.
Pani Leroyer przecząco potrząsnęła głową.
Wiemy dla czego Berta nie mogła dostać tego listu do ręki. Nie nalegała też więcej ale po chwili zapytała:
— Czy i tego nie mogłabym wiedzieć co ów pan Moulin pisze tak pomyślnego?
— Żąda odemnie wyświadczenia pewnej przysługi...
— I to tak mamę uszczęśliwia? odparła zdumiona.
— Tak moje dziecko. Będę się czuła bardzo zadowoloną gdy zadość uczynię prośbie tego zacnego a prawdziwie kochającego nas człowieka. Przed laty, gdy był podrastającym chłopcem, uważałam go za trzecie swe dziecko. Ciebie szczególniej. Berto, kochał on bardzo... piastował cię i usypiał niejednokrotnie na swoim ręku.
Berta wierzyła ślepo w każde słowo matki, lecz poraz pierwszy w życiu niedowierzać zaczęła temu co od niej usłyszała. Zdawało się jej, że pani Leroyer ukrywa jakąś tajemnicę.
— Dla czego jednak on list przyseła, zamiast zobaczyć się z tobą mamo? zagadnęła po chwili.
— Dla tego, że wyjść nie może.
— A któż mu zabrania? wszak mówiłaś, że jest obecnym w Paryżu?...
— Jest... ale go uwięziono.
— Jakto?... siedzi w więzieniu? zawołało z przestrachem dziewczę. O cóż go obwiniono?