Strona:PL Wyspiański - Powrót Odysa.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zabiłem ją! — Atrydów za mną idzie wrzawa.
Zmilknij przeklęta wróżko! Ha, chwieją się progi.
Dworzec pada, — już runął w łunach skier pożogi.
Kogo wloką przedemnie!? Kolan mych się chwyta.
Jakaś prośba okrutna, straszliwa, niezbyta:
Nie zabijaj mych dzieci! — nie morduj mych dzieci!
Groźba, co w dymie, w ogniach wszędy za mną leci.
A!!! (upada na skały)

(trzęsie się)

Mnie to czeka, bym zabit, zasieczon
w ojczyznie mojej własnej — przez moich, przez syna,
padł; — tedy moja odkupiona wina
pożogi tej i krzywdy — wielu, — wielu, — wielu.
Skarżą się, — jęczą, — wrzeszczą w powietrzu, w weselu.

GŁOSY

Tędy, — tędy — —

(błyskawica w dali)
(rozświetla kres wód:)
ODYS
(kryje się wśród skał)

Pochwycą! —

GŁOSY

Tędy! — Tu!

(giną we wichrze)
ODYS

Zabiją!

GŁOS

Człowiek tu jest. — Nie mogę przejść. — Ręce tu krwawe. —