Strona:PL Wyspiański - Hamlet.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

(na kołowrocie owinięte szmaty)
zaświsły przeraźliwie; — naraz czuję,
że dłoń mię jakaś chwyta dziwno szorstka,
i szepce ktoś chrapliwym piekieł głosem:
»Cóż tam dla nas nowego pisze pan łaskawie?«
odwracam się, — i w grozie oniemiałem prawie:
to była Makbetowska wiedźma z Piekieł rodem,
z okropnym w oczach: — duszy ludzkiej głodem,
czyhająca, by w duszę jad i żar zaszczepić
i wieść w zgubę. — Coś mówi, słucham, — głosem skrzeczy:
»Patrzaj pan, — jaki wielki — nos musiałem lepić?
Poznaje pan? — Ot dola!« — Za rękę mnie trzyma
i świdruje oczyma, przykuwa oczyma.
»Nie poznaję«, — A ona: »ja nie mam nic z Piekłem
wspólnego!« — »Nie poznaję!« rzekłem i uciekłem!

Szekspir w takim teatrze ŻYŁ, w teatrze swoim. Za kulisami, w garderobach lub jednej wielkiej garderobie, czy w tych wogóle izbach, gdzie się aktorzy ubierali, czy też wśród przerw międzyaktowych za kulisami kręcili, widywał aktorów, grających owe kiepskie, liche sztuki, pisane przed Szekspirem, ale widywał aktorów owych sztuk, to jest BOHATERÓW ŻYWYCH, i życie to, jakie mieli za sceną, a jakiego nie mieli na scenie, chciał im na scenie dać.
I prawdę tę ruchów, jakiej nie mieli na scenie, a mieli za sceną, chciał im na scenie dać.
I bieg ten rozmów naturalny i giętki i szybki i dowolny, bo przez nikogo w rym nieujmowany niedołężnego, ale z samowoli płynący — którego nie mieli na scenie, a który mieli za sceną — chciał im na scenie dać.