Przejdź do zawartości

Strona:PL Wyspiański - Hamlet.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

leżących, czekali, aż im wypadnie niebawem pokazać się na dworze królewskim w Elzynorze.
Rozmawiamy tak, aż i oto: wrócił Król-Duch ze sceny i usiadł w zadumie, czekając sceny następnej:

Czyli ten syn, któremu prawdę jawił
i mękę ducha straszliwą odsłonił,
czy syn za prawdą zabójczą pogonił?
Czyli się będzie, jak igrzyskiem, bawił
słowem tajemnic z nagła wyjawionych,
czyli tych sięgnie prawd, w tym śnie wyśnionych?
Czyli syn, który przysięgał i wołał:
»tak mi dopomóż Wiekuisty Panie!«
myślą i czynem wołaniu podołał?
Czyli pęd złamie dzień, gdy dzień nastanie?
Czyli nie zdoła nikt przejść tej zapory
i złamać więzów tych, co wiążą duchy?
Czy ludzie ślepi są w słonecznej jaśni
i gdy noc w grozie buduje gród Prawdy,
po dniu z tych zamków gruzy i okruchy?
Wiązać je trzeba, gmach stawiać na nowo,
by pękł znów słońca iskrą piorunową?

Im później w wieczór, tem zmieniło się i tutaj niejedno.
Aż i nadszedł pan Zelwerowicz i począł się charakteryzować: na grabarza.
Przypatrywałem się.
Nie było nic i nie ma w tem nic śmiesznego. Widzieć to przeistoczenie się, jak zwolna a starannie się odbywa i aż nareszcie inny siedzi przed tobą człowiek, niż był tu przed chwilą, człowiek, co myśli i czuje inaczej, — z tą chwilą metamorfozy; — to jest coś więcej niż wrażenie,