Strona:PL Wybór poezyi Mieczysława Romanowskiego. T. 2.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W mieście śpią wszyscy i jak w grobie cicho;
Ni psa na rynku, jeno tam, w gospodzie,
Coś kilku naszych zasiadło przy miodzie,
A ta „mord!“ wszeszczy. Weź z wodą kropidło,
Poświęć jej czoło, bo to snu mamidło“.

Lecz Basia nagle zasłoniła oczy
I jękła: „Dziadku! wam krew szyję broczy,
Wy trup. Mnie Matka Boża duszę wzięła
Z piersi; tę moją duszyczkę przeklęła;
Lampą mi ogień zapaliła w głowie
Na rzeź. Idźcie wy, to wam Oskar powie,
Jak mnie. No chodźmyż — ach, jacy wy trudni!
Chodźmy, on na nas czeka tam, przy studni“.
Chce iść; — ci zgrozą struchleli oboje,
A stary Janusz załamał rąk dwoje,
Spłakał i jęknął głucho: „Moje dziecię!
Tyle mojego było na tym świecie,
Strasznoś mi, Panie, dotknął głowę starą!“
Lecz wnet za rękę wziął ją: „Chodź, ofiaro!“
Chodź, nawiedzona czartem, chodź, ty sowo!
Chodź, ludziom w karczmie krzycz: ogień nad głową!“
Daremnie babka, by został, błagała,
Daremnie Basia z rąk się wydzierała;
Janusz ją silnem opasał ramieniem