Strona:PL Witkiewicz-Tumor Mózgowicz.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
(Mózgowicz kładzie ją na ceylońskim leżaku, sam rozwala się na drugim, który trzeszczy pod jego ciężarem. Nogi zarzuca na poręcze).
MÓZGOWICZ
Wszystko to jest komedja. Nie mam nic poczucia rzeczywistości, bo nie mam tego we krwi. Udawać władcę tych bydląt! Ten Anak Agong, Syn Nieba, którego pokonałem, ten był władcą naprawdę! A! Marmeladę z niego zrobię! Pekeflejsz! To bydlę lepiej jest urodzone ode mnie. Jego praszczur siedzi na wulkanie, patrz Iziu, o tam, gdzie wznosi się Gunung Malapa.
(Wskazuje na widownię. Czerwony blask na chwilę zalewa scenę od strony widowni i słychać huk daleki. Gunung Malapa wybucha).
IZIA
Ty sam wyszedłeś z tego wulkanu. Tajemnica jest niedocieczona. Chciałabym dziś bić Malajów rózgami z rattanu. Chciałabym, abyś ty bił mnie, jak prawdziwy władca. A jednocześnie chciałabym cię trzymać w klatce, karmić surowem mięsem i używać tylko tak, jak się używa różnych domowych bydlątek. Zostawiać cię na chwilę najwyższej, bestjalskiej, okrutnej rozkoszy.
(Mózgowicz podrzuca się z wściekłością na leżaku, zgrzyta zębami i porykuje).