Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stanął w progu i rzucił badawcze spojrzenie na Niemca, który, z szeroko otwartemi oczyma z podziwu, czekał na pierwsze jego słowa.
Przez chwilę milczeli obaj, mierząc się wzajemnie wzrokiem.
Olderman spostrzegł tak wielką zmianę w osobie przybyłego, iż ten zauważył to jego zdumienie i odezwał się pierwszy:
— Ledwieś mnie poznał, Oldermanie! a przecież niedawne czasy, gdyśmy się po raz ostatni widzieli... Pamiętasz? przyszedłeś mi ofiarować pokój i zgodę, a jednocześnie kopałeś pode mną przepaść...
— Ja? Tyś ją — sam wykopał pod sobą. niebaczny. Lecz po co tu wznawiać rzeczy zapomniane! Czego żądasz?
— Zapomniane dla ciebie... Och, ale kiedyś gorzko wspominać je będziesz, bo Bóg jest sprawiedliwy i niepodobna, aby go tak podejść można bezkarnie, jakeście wy go podeszli!
— Cóż to, grozisz? Raz jeszcze pytam: pocoś tu?
— Ni z groźbą, ni z prośbą przychodzę do was, potężni panowie kupcy, przychodzę zrobić interes, w którym korzyść cała będzie po waszej stronie. Bo oto;złożyło się tak, że ja chcę wam oddać przysługę.
— Ty? My nic nie przyjmiemy od przeklętego.
— Od przeklętego? ha! ha! ha! — zaśmiał się Szyderczo Wierzynek. — Więc musicie zdjąć ze mnie tę klątwę.
— My? Czyśmy biskupem?
— Nie graj-że komedyi ze mną, Oldermanie. Wszakże tu jesteśmy sami, a Ten tam w górze, co nas słucha, zna najtajniejsze serc kryjówki. Klątwa padła na mnie za waszem staraniem i przez wasz wpływ zdjęta być musi.