Strona:PL Wincenty Korab Brzozowski - Dusza mówiąca.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i ślepa rządziła moimi krokami. Wśród najgwałtowwniejszej gonitwy nieraz zdarzyło się, żem stanął jak wryty na miejscu, jak gdyby otworzyła się mi przepaść pod stopami, lub nagle bóg jakiś przede mną się zjawił. Przez te unieruchomienia i przez pędy znienacka przerwane, odczuwałem głęboko życie, całe wzruszone własnem mojem wzburzeniem. Niegdyś łamałem w lasach gałęzie i w pełnym biegu wznosiłem je nad głową; szybkość pogoni wstrzymywała poruszenie się liści, które przebiegało wtedy tylko lekkie drżenie; ale przy najmniejszem zwolnieniu, wiew i ruch wstępował napowrót w gałęzie, a one znowu szeptały żałośnie.
Tak to życie moje, po każdem nagłem przerwaniu gonitwy burzliwej, niosącej mię przez uroczyska, drżało w całej mej piersi! Czułem, jak biegło, wrąc; jak toczyło ogień, dobyty z gorąco przebiegniętej przestrzeni. Biodra moje rozgrzane walczyły przeciw owym falom, które je z zewnątrz ściskały i znajdowały w burzach tych jedynie morskim wybrzeżom znaną rozkosz zamykania w sobie żywiołu, podniesionego do najwyższych szczytów mocy i wzburzenia. Tymczasem, z głową schyloną w wietrze, niosącym mi świeżość, przypatrywałem się wierchom gór ginących w oddali, nadbrzeżnym drzewom i wodom strumieni: te wolno niesione wlokącym się biegiem — tamte przyrosłe do łona ziemi, a ruchome tylko swymi liśćmi, poddającymi się podmuchom wietrz-