przyszła pod starą ruderę, usiadła tu pod ścianą do słońca i znów rozmawiała z sobą. Z dachu sfrunął wróbel, porwał na ziemi duże, białe pióro, począł z niem podlatywać w górę, chciał sobie zapewne wysłać gniazdko. Ale piórko to było mu za ciężkie, przeto w powietrzu uronił je z dzioba. Marcycha spojrzała i krzyknęła:
— Białe piórko, białe piórko, z czapeczki mego Stasia!...
Później znów pomrukiwała:
— Poczekam tu do północy, o północy przyjadą wojacy, z wojakami Staś przyjedzie:
I wysiadywała tak do zmierzchu pod ścianami karczmy, prawiąc nieustannie o wojnie, o wojakach, o Stasiu. Słońce utonęło w wodach Trytwy, mgły zwolna unosiły się ponad bagnami. Znużonej czuwaniem poczęły się kleić powieki, głowa opadła na piersi; nareszcie całe ciało upadło na ziemię w barłóg igieł sośniny, oraz szyszek, naniesionych pod pustą karczmę przez jesienne wiatry. Głośnemu chrapaniu kobiety wtórował tylko od czasu do czasu głos sowy, siedzącej na zwaliskach komina.
W Orłowej Woli kury odpiały już północ, kiedy z boru wyszedł człowiek w długim czarnym surducie, jaki zwykle noszą małomiasteczkowi izraelici; człowiek ten zakasał poły, unosząc je w ręku, i szedł cicho, jak gdyby się ku wsi skradał.
Atoli znów na bagnach Trytwy rozległ się cichy plusk i z białej opończy mgły wystąpiła szara postać człowieka, uważnie przebywającego błota ze strzelbą na plecach, z myśliwską torbą na ramieniu. Za człowiekiem z trudem podążał pies na krótkich nogach, który to docierał do grzęzkich wysepek, to się wpław puszczał przez wodę. Po długiej, bardzo mozolnej podróży człowiek i pies wydobyli się wreszcie na groblę. Pod karczmą rozlegało się głośne chrapanie. Właśnie w tę stronę szedł prosto człowie z psem. Stanął on nad śpiącą Marcychą i tak
Strona:PL Wilk, psy i ludzie. W puszczy (Dygasiński).djvu/115
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.