Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wołany odchrząkuje, brodą zabawnie porusza, oczyma strzela w prawo i w lewo...
— Mnie ciągnie do lasu... — oświadcza głosem poufnym, i zęby wyszczerza.
— Jak zwyczajnie kozła... — zauważa jakiś dowcipniś.
— Głupiś, kochanku. Zwyczajnych kozłów do lasu nie puszczają, boby zniszczyły — a ja będę las siał, lasu pilnował, o lesie myślał. Będę leśniczym — rozumiesz? Najpierw leśniczym, a potem nadleśnym.
— Wiwat Kozioł nadleśny! — krzyczą chłopcy wesoło.
Osowski śpieszy uciszyć wrzawę.
— Sitkiewicz ma głos — przypomina.
Sitkiewicz pociera brodę, na której, dzięki długiemu skrobaniu scyzorykiem, jeży się już jasna, rzadka szczecinka.
— To się wie, że mam głos — żartuje — przecież-em nie ryba.
— Gadaj: co będziesz robił, jak dostaniesz patent?
— Schowam go do kieszeni. Głupi daje, mądry bierze.
Sitkiewicz ma słabość do przysłów i »przygadawek«.
— A potem co?
— Pójdę na obiad. Człowiek jak głodny, to do niczego, a jak się naje, toby nic nie robił.
Śmieją się. Osowski napiera: