Przejdź do zawartości

Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

koń do żłobu. Ale cóż, kiedy tego konia przytrzymuje w miejscu — uzda...
— Co takiego?
— Mocna, twarda uzda, której ani zerwać, ani zębami przegryźć nie można.
— Osa, mów wyraźniej. Jakaż to uzda?
— Bieda.
Sprężycki przypatruje się koledze szeroko otwartemi oczyma. Jest oczytany, posiada dużo wiadomości, ogarnia myślą szerokie horyzonty — ale o życiu praktycznem ma pojęcie tak słabe, jak dziecko. Wygląda też dziecinnie, i najmłodszy z całego grona, odbija rażąco od swych kolegów, wyrostków, którym wąsy już się sypią.
— Czy to znaczy, że nie masz pieniędzy? — pyta naiwnie.
— Ano, tak...
— To poproś swego ojca, żeby ci dał...
— Ba! kiedy mój ojciec także nie ma!
Sprężycki milknie. W głowie nie może mu się pomieścić, żeby mogli być na świecie ojcowie, niemający pieniędzy.
— Cóż więc postanowiłeś? — pytają Osowskiego koledzy.
— Będę przez kilka lat uczył cudze dzieciaki, i grosz do grosza ciułał. A gdy uzbieram potrzebny »fundusz« wstąpię do gimnazyum — potem do uniwersytetu...
— Czem chcesz zostać?
— Wszystko mi jedno: lekarzem, adwokatem,