Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! »Rinaldo Rinaldini!«
— Mnie czytać nie wolno... alem ukradkiem trochę przeczytał z początku. Dalszego ciągu jestem »okropnie« ciekawy.
— Tu tak ciemno — mówi tamten, przerzucają książkę — litery trudno rozeznać. Czy tobie szkodzi światło?
— Ech, to tylko matka uparła się, żeby okna zasłaniać. A i ten mój doktór ciągle powtarza: »choremu potrzebny spokój... niech go światło nie razi...« Ale mnie nic nie razi — mógłbym patrzeć śmiało na samo słońce...
— Może uchylić trochę rolety? inaczej wcale czytaćbym nie mógł.
— Wiesz, Bronek? Teraz nikogo niema w domu; wszyscy w ogrodzie. Myślą, że ja usnąłem. Zrzuć, niby przypadkiem, tę kapę; podnieś roletę i — otwórz okno.
— Bój się Boga! może ci zaszkodzi?
— Nie zaszkodzi — pomoże. Czuję, że świeże powietrze jest dla mnie tak konieczne, jak woda dla ryby.
— A co powie matka?
— Zanim przyjdzie, okno zamkniesz. Zresztą, już ja to jakoś wykręcę.
Dembowski nie bez trudności uwalnia okno od ciężkich zasłon i na całą szerokość otwiera.
Potoki światła i powietrza wpadają do dusznego pokoju. Odsłania się widok na ogród falami słońca zalany, na czysty turkusowy błękit nieba,