— U Wojcieszkowej, na Starem mieście, wpodle Reformatów.
Piotruś wyraża się poprostu — cały jest pełen sielskiej prostoty. Czuć go bardziej dworkiem, niż dworem.
— Przyjdę! — zgadza się wyniośle Kozłowski, i szybko odchodzi.
Ale niebawem znów go ciągną za połę.
— A co mi dasz za to? — dopytuje malec, nie uważając sprawy za skończoną.
— Mam piłkę... Chcesz?
— Iiii... Pewnie parcianka.
— Nie, włosianka. Na wierzchu skóra prawdziwa.
— Eeee!... Taka, to nie bardzo odskakuje.
Kozłowski, silnie już zirytowany, wybucha:
— Patrzcie go! Knot jeden! Chciałby pewnie dętki albo lanki za swoje głupie orzechy! Możesz je schować dla siebie. Ty jeszcze, kochanku, nie znasz Kozłowskiego. Ja wcale twoich orzechów nie potrzebuję!
Malec stoi przez kilka chwil w milczeniu.
Twarz jego wyraża zupełne ogłupienie.
— Jak nie, to nie! — przemawia wreszcie z flegmatyczną rezygnacyą.
I przełożywszy tekę z jednej pachy pod drugą, odchodzi zwolna w swoją drogę.
Kozłowskiego zajęły tymczasem całkowicie wróble, których całe stadko zbiegło się do rozsypanego na ulicy obroku. Płoszy je swą teką, potem
Strona:PL Wiktor Gomulicki - Wspomnienia niebieskiego mundurka.djvu/040
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.