Strona:PL Wergilego Eneida.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z trafu kapłan Cybeli dawnem poświęceniem,
Chlorej zdala frygijskiem jaśniał uzbrojeniem.
Gnał konia spienionego, w sutym rzędzie, który
Miedzią i złocistemi okrytym był pióry;
Sam szkarłatnym z stron obcych strojem okazały,
Ciskał korynckie z łuku licyjskiego strzały;
Łuk złoty brzmiał mu z ramion, złoty szyszak z głowy,
Węzeł złoty płaszcz na nim ściągał purpurowy
I wiotkie fałdy płaszcza; szata jego tkana,
Barbarzyński kobierzec powiewał z rydwana.
Czy chcąc święte w broń Teukrów ozdobić budowy,
Czyli też w łupach złotych wystąpić na łowy,
Za nim tylko dziewica wśród walczących grona
Uganiała się ciągle szałem rozogniona.
W jego ślad wzrok niebaczny i kroki jej lecą,
By na nim żądzę łupów ugasić kobiecą.
Wtedy czas upatrzywszy, Aruns śmiałym ciosem
Rzucił z zasadzki, bogów takim modląc głosem:
Stróżu świętej Sorakty, pierwszy z bogów Febie!
My paląc ognie z sosen pierwsi wielbim ciebie
I śmiemy czystą wiarą w czci twej uniesieni
Deptać stosy, przechodząc przez środek płomieni.
Pozwól ojcze tę hańbę zetrzeć mej prawicy;
Ani ja się dobijam o łupy z dziewicy,
Dość mam chwały z spraw innych; nawet bez nich snadnie
Wrócę w dom, jeźli z rąk mych ta zaraza padnie.
Wysłuchał, w części prośbie przyzwolił otuchy,
Część inną puścił Febus na wiatrów rozdmuchy:
Dozwala by Kamilli zgon przyspieszył srogi,
Nie dozwala by wrócił w świetne ojców progi.
Więc chmura na łup wiatrom głos jego porwała,
Gdy puszczona z rąk włócznia, w powietrzu zabrzmiała.