Strona:PL Wergilego Eneida.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Choćby mi Jowisz ręczył słowy wszechmocnemi,
Przez tę burzę italskiej nie dosięgniem ziemi.
Patrz Eneju wspaniały, jak zachód ponury,
Dmą wiatry z stron przeciwnych, zgęszczają się chmury.
Nie możemy pójść naprzód, ni oprzeć się fali;
Trzeba byśmy w żegludze losom zaufali.
Jeźli dobrze gwiazd znaki pamięć mi podaje,
Tuż są brata Eryka sycylijskie kraje.
Wtem Enej: widzę zdawna, jak nas wiatr obraca;
Zwróć żagle, walczyć z burzą nadaremna praca.
Któreż mi kraje bardziej nad ten pożądane,
Gdzież mam chętniej przytulić nawy skołatane,
Jak tam gdzie włada Acest, ziomek ukochany,
I gdzie ojciec mój Anchyz leży pogrzebany!
To gdy rzekł ku portowi zwracając okręty,
Razem z wiatrem przychylnym pcha je żagiel wzdęty.
Brzeg znajomy wesołych ku sobie zniewala;
Acest na szczycie góry poznawszy ich zdala,
Wybiega przeciw ziomkom, strasznymi dziryty
I libskiej niedźwiedzicy skórą znakomity.
Z bóstwa rzeki Krymizu Trojanka go rodzi.
On, pomny wielkich przodków, z których sam pochodzi,
Cieszy się ich powrotem, a w sposób wieśniaczy
Przyjąwszy, unużonych dostatkami raczy.
Nazajutrz, gdy dzień jasny przyćmił gwiazd promienie,
Enej powszechne Teukrów zwołał zgromadzenie,
I w tej z szczytu grobowca przemówił osnowie:
Ludu wielki, Trojanie, bogów potomkowie!
Rok mija, jak w tych miejscach obrzędy smutnymi
Zwłoki ojca boskiego oddaliśmy ziemi.
Przyszedł dzień, bo tak chcecie bóstwa niezbłagane,
Którego płakać wiecznie i czcić nie przestanę;