Strona:PL Wedekind - Przebudzenie się wiosny.djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak wówczas, kiedym cię dojrzał w oknie wystawy Jonatana Szlezyngera. O, jakże upojonym musiał być wielki mistrz, gdy miał swą modelkę czternastoletnią przed sobą na dywanie.
Czy zechcesz niekiedy odwiedzić mnie we śnie? Przyjmę cię z otwartymi ramionami i całować cię będę aż do utraty tchu. Wejdziesz do mnie, jak dziedziczna pani do swego opustoszonego zamku. Niewidzialna ręka otworzy ci bramę i drzwi, a na dole w parku wesoło wytryśnie fontanna....
Tak być musi! — Tak być musi!
Nie morduję z dzikiego popędu, świadczę się gwałtownem biciem serca w piersi. Na samą myśl o mych samotnych nocach, spazm mi ściska gardło. Na mą duszę klnę ci się, dziecko, że nie owładnął mną przesyt. Któżby się mógł pochwalić, że się tobą przesycił. Wysysasz mi szpik z kości, garbisz mi plecy, gasisz ostatnie blaski moich młodych oczu. Jesteś zbyt wymagającą przez twą nadludzką skromność, wyniszczającą przez nieruchomość twoich członków! — Ty albo ja! — Ja zwyciężyłem!
Gdybym chciał wyliczać te wszystkie zmarłe, z któremi podobną walkę stacza-