Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Od ciebie zależy wyłącznie, byśmy posiedli piękny, wygodny dom, — powiedział Stefan. — Ja pełnię swój obowiązek, o tobie jednak nie można powiedzieć tegosamego.
Letycja spuściła oczy, znany był jej bowiem warunek starego Gunderama.
Co kilka miesięcy musiała przyznawać, że nadzieje jej nie iszczą się wcale. Eskurial był dalej pogrążony w głębokim śnie, a oblicze Stefana stawało się coraz posępniejsze. Posyłał ją do kościoła, by się modliła, sypał mielone orzechy na łóżko, dawał do picia proszek kościany z winem. W końcu wezwał kobietę, znającą potężne zaklęcia. Letycja musiała się rozebrać, obstawiono ją siedmiu, płonącemi świecami i poddano jej ciało potędze czarodziejskich zaklęć. Chodziła po kościołach i modliła się, nie wierząc w modlitwę, nie czując nabożeństwa i nie wiedząc nic o Bogu. Podczas mruczenia włoskiej czarownicy ogarniało ją drżenie, ale gdy się ceremonja skończyła, podrwiwała sobie z jej bełkotania i sztuczek.
Wytworzyła sobie w duchu obraz dziecka, którego urodzić nie mogła. Nie miało płci wyraźnej, ale było doskonale piękne. Miało sarnie oczy, rysy aniołka rafaelowskiego, a duszę subtelną, jak oda Hólderlina. Przeznaczeniem jego było coś wielkiego, miało się wznieść wysoko. Myśl o wyśnionem dziecięciu przepełniła ją marzeniami, tak że dziwiła się, iż Stefan jest coraz to gniewniejszy i bardziej niespokojny. Nie czuła żadnej winy.
Donna Barbara, matka Stefana powiedziała pewnego dnia synowi:
— Dałam twemu ojcu ośmioro. Z tego troje zmarło, a czterej wyrośli na mężczyzn, nie liczę już nawet sio-