Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/371

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

skonale. Ano zbierz, a zaraz zobaczymy, co w trawie piszczy.
Niels zakołysał się znowu. W gardle paliło go strasznie od kilku już dni. Łaskotało go w dłoniach i palcach. Radby był objąć coś i zdusić, coś gładkiego, miękkiego, ciepłego, coś co żyje i o życie żebrze. Niecierpiał przedmiotów, ulic, godzin płynących.
— Piątka przy asie kierowym, — mówiła — król karowy kryje waleta tref. Nic dobrego to nie oznacza. Pośrodku dwie dyski i dama pik... zasępiła się — nie bierz mi tego za złe, drogi chłopcze!
— Milczże matka! Z tego się konie śmieją! — powiedział gniewnie i rzucił z pozorną obojętnością: — Zobaczno, czy niema tam Żydowicy.
Wdowa potrząsnęła ze zdziwieniem głową.
— Nie, chłopcze... nie, — rzekła, wykładając dalej karty — Żydowicy?... Nie! Dziesiątka i dama kier, to mogłyby być pieniądze z poczty. Boże wielki! Trzy damy razem. W miłości miałeś zawsze szczęście. A propos. Pytała dziś o ciebie Czerwona Jaga. Chciała wiedzieć, czy będziesz dziś u niej.
— Wczoraj dopiero wyrzuciłem ją od siebie. Cóż za pamięć cielęca! — rozparł się lepiej i zakołysał. — Jeśli nie masz dla mnie czegoś lepszego, zabieram pieniądze!
— Zaraz, zaraz, chłopcze drogi! — uspakajała, tasując karty ponownie. — Wydobędziemy tę Żydowicę. — Wydobędziemy ją napewne...
Niels patrzył w powietrze. Gdzie skierował spojrzenie, wszędzie widział od dni kilku, wciąż tosamo, młodą, gładką szyję, parę młodych ramion i młodocianych jędrnych piersi. Wszystko to było odmiennej zgoła rasy, słodką, gorącą, nieznaną krwią pulsowało, i czuł, że jeśli nie zdoła chwycić tego w dłonie,