Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lada sumkę. Lekkomyślnością byłoby zmarnować taką sposobność.
Karen pochyliła się nad robotą z podstępnym uśmiechem. Dobrze jej było, zesunęła kolana, przymknęła oczy, potem podniosła głowę, odsunęła z czoła żółty kosmyk włosów i rzekła:
— Nie jestem głupia i złapać się nie dam. Wiem dobrze jak on jest bogaty. Gdyby się chciał mnie pozbyć dałby tyle, że wasza oferta wobec tego jest jałmużną dziadowską. Czemuż mam robić złe interesy? Masz pan rację, jest to wielka wygrana, ale w innem znaczeniu. Nie upadłam na głowę. Wolę czekać, popijając herbatę. Omylić się mogę w rachunku, ale w takim razie sama sobie przypiszę winę.
Girke kręcił się na stołku, spoglądał na zegarek i okiem pożądającem notatek ogarniał stancję z ordynarnemi meblami, tapetami i lichym dywanem.
— Jedno mogę panu powiedzieć na pociechę, a mówię to dlatego, że dla mnie nie zmienia sprawy... — podjęła znowu — otóż rodzina jego jest na mylnej drodze. Czy sądzisz pan, że z mego powodu stał się tem czem dziś jest i że oni byliby go zachowali gdyby mnie nie napotkał? Mogłabym was ćmić, że dla mnie przekabacił się, ale poco? Nowonarodzone dziecko poznałoby, chyba, że on ma źle w głowie. Nie chcę tedy grać komedji, bo sama łamię sobie głowę, aby to zrozumieć.
— Wielka racja! — przyznał Girke, zdumiony tą szczerością. — Słowa pani interesują mnie żywo. Zawsze sądziłem, że tu znajdę pomoc. Wielką oddałaby mi pani przysługę, odpowiadając na pytania. Ręka rękę myje, więc w danym razie nie opuściłbym pani.
Karen zaśmiała się.
— O, wierze! — odparła. — Tak troszeczkę poszpie-