Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mu może zwierciadłem, w którem się na koniec rozpozna.
Zaliż to mój triumf? Nie tego chciałem. Zgrzyta we mnie dusza! Ja bowiem przysposobiłem tę drogę, pod skazańczem brzemieniem grzesznych marzeń własnych dyszący, chcąc w ten sposób pozbyć się trądu duszy. Zrezygnował z majątku. Miljony, leżące w banku, płodzą nowe miljony, on zaś ani pomyśli o tem. Żyje bez luksusu, rozrywek, eleganckiego towarzystwa, teatru, gry, zabaw, miłości i miłostek, a nie dba o to, by go ceniono, podziwiano i rozpieszczano. Czekam godziny, kiedy ze śmiechem oświadczy, że przeminęło już opiowe upojenie.
Jak długo miljony płodzą w banku miljony, a w głębi sceny ojciec i matka siedzą na skrzyniach złota, nie zachodzi obawa na serjo. Ubrania jego, bielizna, trzewiki, krawatki, klejnoty i przybory toaletowe, znajdują się po większej części w mieszkaniu, gdzie znowu mieszkam sam. Czasem przychodzi, zmienia ubranie i kąpie się. Powierzchownie nie widać żadnej różnicy. Wygląda zawsze, jakby szedł na śniadanie do ministra, lub na schadzkę z księżną. Nie jest melancholijny, zamyślony i wychudły. Zawsze, jak dawniej dumny, trzeźwy, skromny, a królewski, tylko wszystko co czyni przychodzi mu łatwiej, jest bardziej zdecydowany i śmieje się częściej, niż ongiś.
Nie śmiał się wcale wówczas, gdym mu przedstawiał ciemność i strach w Christiansruh, zanim pojechał do tancerki. Wówczas słuchał po całych nieraz dniach i nocach i zadawał pytania. Zaliż miłosierdzie napełniło serce jego? Nie. On nie jest nawet chrześcijaninem, a w duszy jego nie tli zgoła iskra boża. Nie wie nic o Bogu. Chciałem go zbudzić, mówiłem o płomieniach