Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

snego, jaką dla niej stanowiła przyjaźń uwielbiającej ją dziewczyny.
Mówiły sobie teraz po imieniu, a Zuzanna wpadła we wściekłość. Pod wpływem zazdrości rozkwitł u niej talent szpiegowski i domyśliła się co zaszło między Krystjanem, a Joanną.
Podczas obiadu było śmiechu co niemiara. Joanna kupiła pewną ilość szlafmyc i położyła pakiecik przy nakryciu każdego z trabantów Ewy, zaopatrzywszy je w dowcipny wierszyk. Nikt nie wziął jej tego za złe. Mimo skłonności do drwin i przekory, posiadała urok, który rozbrajał rychło.
— Jakżeś się dziś rozswawolił, skrzatku drogi? — rzekła Ewa.
— Swawola poprzedza łzy! — odparła, przechodząc z nadmiernej wesołości do zabobonnego strachu.
Bogaty właściciel okrętów poprosił Ewę, by zwiedziła jego galerję obrazów we willi podmiejskiej. Pojechała z Joanną autem.
Stanęły przed obrazami ująwszy się pod ręce i to wytworzyło jakąś atmosferę czystości dokoła nich, podobnie jak kiedy czytały poezje, niemal oparłszy się wzajem policzkami. Zatopiona w bezosobistym podziwie, zapomniała Joanna o wszystkiem, co było poza nią, o swej zachłannej, drobnostkowej rodzinie giełdziarskiej i o leżącej przed nią niewesołej drodze życia.
Każdy jej ruch przejawiał harmonję uczucia i jego wyrazu.
W drodze powrotnej pobladła.
— Zimno ci! — powiedziała Ewa, otulając ją szalem.
Joanna chwyciła z wdzięcznością jej rękę.
— O tak, tak być powinno zawsze. Potrzeba mi ko-